czwartek, 25 marca 2010



Ogólnie wiadomo, że jednostka ludzka, aby żywot prowadzić musi pompować tlen z powietrza, zamulić jaką treścią układ pokarmowy i raz na 14-16 godzin zgasić sobie światło celem zregenerowania ustroju. Trzeba czasem jednak nieco przydymić, aby żywot odróżniał się od żywota inwentarza, który poza wyżej wymienionymi czynnościami kontempluje jeszcze okolicę krowim wzrokiem i najwyżej co jakiś czas kopuluje (chociaż dobre kopulowanie nie jest złe). Przydymianie przybiera rozmaite formy, pięknoduchy przykładowo piszą sobie wiersze, kibole lubią poprzekomarzać się z policją, a mnie wzbiera na szuranie w garażu. Ponieważ kolega Osa i Florek też to mają, zbieramy się w regularnych odstępach czasu na terenie poprzemysłowym, gdzie ulokowany jest warsztat, do którego mamy klucze, by dać dobry serwis. Zebrania te z zasady podszyte są duchem barokowego konceptyzmu, że za przykład wymienię Wujaszkowy zamysł z zeszłej wiosny. Zdemontował on na dwa miesiące wnętrze swojej Audicy i jeżdżąc z gołymi blachami zadziwiał kolegów z pracy, tak że aż szeptali na jego temat koleżankom. Florek dla odmiany, jak rasowy DJ miksuje części w swojej Bravie rocznik ’45. Ostatnio zainstalował w swoim aucie pakiet „skóra pomidora”, a wcześniej inne egzotyczne komponenty powyciągane z najciemniejszych aukcji allegro. Skutek był taki że ostatnie badanie techniczne skończyło telefonami do siedziby głównej Fiata i potężnymi grymasami. Skandal się zrobił okrutny i już zapowiadało się, że trzeba będzie najechać Pol-car, by ogniem i żelazem załatwić koledze przegląd, jednak panowie w ostatniej chwili wrócili na właściwą ścieżkę, złożyli żarliwą samokrytykę i obiecali pracować nad sobą na przyszłość.

Na takim tle moje grzebanie w trzewiach aut rozmaitych wyglądało blado. Miałem świadomość, że koncept musi być tęgi, żeby Zacne Koleżeństwo podchwyciło. Chciałem początkowo przerabiać na hybrydę Astrę mojej Ragutki, ale na to jej się fukacz załączył (poza tym stopień skomplikowania tematu na razie nas przerasta, mam nadzieje do tematu powrócić). Nawijałem też co jakiś czas Wujaszkowi, że może byśmy coś uspawali, tylko że wciąż nie było dobrego obiektu, a budek dla ptaków przeca spawać nie będziemy. Patrzyłem za starym Mercem, celem przeróbki na pick-upa, tak jak koledzy to zrobili koledzy z Trzebnicy (http://zelazko.com.pl/cpg/thumbnails.php?album=10). Namierzyłem nawet odpowiednie W123, ale to wszystko było po obrzeżach tematu, wymagało wyłożenia kasy na Merca-nieruchomość i w ogóle jakieś takie bez wzwodu to wszystko było. Wreszcie spłynęło oświecenie – mamy dostęp do pogenerałowego Poloneza niejakiej Mariolki! Auto owo ma wielki potencjał, przecież nie dalej jak zeszłej zimy ćwiczyliśmy nim kreślenie figur w śniegu na teskaczowym parkingu tak zapamiętale, że poproszono nas żebyśmy się oddalili i więcej nie powracali. Zostało tylko urobić Mariolkę, która oczywiście gdy zobaczyła wizualizację zamysłu zaraz wleciała na wysokie rejestry. Stopniowo udało się jej przeprać umysł i wyrzucić złe myśli, tak że zgodziła się oddać kluczyki, nie zaglądać do garażu i podzielać ogólny entuzjazm.

Koncept wyglądał nieskomplikowanie, w sam raz na początek – zrobić z tego wersję trzydrzwiową, luźno inspirowaną oryginalnym coupe. Zadanie o tyle proste, że długie drzwi konieczne do takiej przeróby opuściły fabrykę w tysiącach egzemplarzy na Polonezie Trucku. Tylko dobrać szyby, wywalić drzwi, przestawić słupek i gotowe. Założyliśmy minimum demolki – żadne tam rozwalanie do rosołu. Zamykamy robotę etapami, tak by auto było cały czas jezdne. Ewentualne swapy reaktora, czy inne fajerwerki po zamknieciu przeróbki blacharskiej – nie idziemy za szeroko, żeby przedwcześnie nie zrobić pyf. Przeróbka też tylko jednej strony na raz, tak by z drugiej nie powielać ewentualnych błędów. Zaczęliśmy w sobotę 20 lutego od wizyty na szrocie, popołudniem udało się jeszcze nieco poszurać, ale główne manewry tego weekendu przypadły na niedzielę. Poniżej kilka fotek.